czwartek, 18 sierpnia 2016

Hello darkness, my old friend.





Czuł ból. Zamykał więc oczy, tak jak za każdym razem, zagryzał wargi i ostatkiem sił powstrzymywał się od drapania swoich rąk do krwi. Zawsze to robił, gdy w chwili przesadnego rozluźnienia zalewała go fala wspomnień. Ile czasu minęło? Dwa? Trzy lata? Och, przecież wiedział doskonale. Pamiętne wydarzenia na stałe zapisały się w jego głowie, nie pozwalając na zapomnienie. Może to była jego pokuta? Może. Ale łatwiej było mu nazywać to karą. Karą za to, że nie zauważał, że wiele razy nie drążył tematu, zamiatając wszystko pod dywan. Tak przecież było łatwiej; udawać, że nic się nie dzieje, że wszystko jest tak jak być powinno. Powinien był postarać się bardziej, być kimś kogo potrzebowała. Ale stchórzył. Zbyt wiele razy, sprawiając że wszystko skończyło się w pewien deszczowy wieczór w najgorszy możliwy sposób. Sposób, którego skutki już zawsze będą dla niego przekleństwem.
Czy to co się wydarzyło było jego winą? Raczej nie, aczkolwiek on sam uważał inaczej. Nie mógł patrzeć na swoje odbicie w lustrze, źle sypiał, dręczony koszmarami. Schudł, stracił zapał do pracy i swoje wesołe usposobienie powodujące sypanie żartami na lewo i prawo. Zatracał się w swoim cierpieniu, w zżerających go od środka wyrzutach sumienia. Zmienił się, wiedział to. Ale w obliczu tamtych wydarzeń nie potrafił już być taki jak kiedyś.
Zbyt wiele razy przymykał oczy na to co się działo, pozwalając by zamydlała mu je jeszcze bardziej. Może tak było wygodniej. Wiedział przecież, że nie potrafi udźwignąć problemów innych, bo często nie radził sobie ze swoimi. I zawsze oczekiwał wsparcia, samemu nie potrafiąc go dać.
Może gdyby otworzył oczy wcześniej, wszystko potoczyło by się inaczej. A tak pozwalał, by zatracała się w sobie coraz bardziej i bardziej.
Była skryta, to fakt. Rzadko się komuś zwierzała, nie wierzyła w przyjaźń i zapewnienia, że może liczyć na kogoś innego. Zosia Samosia, jak zwykł ją nazywać. Jednak czasem, gdy słyszał w nocy jej krzyki i potem trzymał ją w ramionach, otwierała się. Otwierała i opowiadała o rzeczach strasznych, od których włos jeżył się na głowie. W tych chwilach wiedział, że męczy ją poczucie winy. Za coś, na co nie miała wpływu. W tamten pamiętny dzień się od niego uwolniła, zostawiając mu je w swego rodzaju spadku. Przeklętym spadku.
Czy mógł to wszystko porównywać? Jej cierpienie do swojego, jej poczucie winy do tego, które rosło w nim z dnia na dzień? Nie sądził. Ona nie miała na traumatyczne wydarzenia w swoim życiu większego wpływu; on miał, ale wolał nie reagować. Bo tak było łatwiej.
Gdyby teraz umiał cofnąć czas, postąpiłby inaczej. Siłą zaciągnąłby ją do psychologa, nie odpuszczając, jak to miał w zwyczaju. Byłby przy niej nie tylko ciałem, ale i duchem. Przywróciłby w niej wiarę, że ma szansę na normalnie życie.
Czasem śni mu się, że są szczęśliwi, że pomógł jej wyjść na prostą i w zamian dostał od niej ogromną miłość; że mieszka z nią i dwójką ich dzieci w jednorodzinnym domku na przedmieściach; że są szczęśliwi, tak jak zawsze chcieli być. A potem się budzi. Wokół zionie pustką, a on wie, że jest sam. I że już zawsze będzie sam, z obawy przed tym, że znów nie będzie umiał pomóc, że będzie miał na sumieniu kolejną niewinną osobę.
Częściej jednak śni mu się jeden i ten sam koszmar, za każdym razem ubarwiony jednak o kolejne szczegóły, wywołujące jeszcze większy ból zaraz po obudzeniu. I świadomość, że wydarzenia z tego snu są tak cholernie prawdziwe i przypominają mu o tym, jak bardzo zawiódł.
Po kolejnym odbytym treningu wchodzi do mieszkania, które z nią dzieli. Od progu krzyczy zarezerwowane tylko dla niej słowa powitania, czekając na odpowiedź. W końcu zawsze odpowiada.
Tym razem jednak słyszy tylko ciszę, która wzbudza w nim niepokój. Przecież nigdzie by nie wyszła, od dawna już nie robi tego sama. Strach miesza się z powtarzanymi jak mantra słowami „ będzie dobrze” i nawoływaniami swojej dziewczyny. Przemieszcza się po mieszkaniu, nie mogąc jej nigdzie znaleźć. Sprawdza po kolei każdy pokój, aż zostaje mu tylko jeden. Ten, gdzie trzymają pamiątki zgromadzone przez całe dotychczasowe życie, te osobne i te wspólne. Bierze głęboki oddech, po czym niepewnie wchodzi do środka, bojąc się co tam zastanie. I słusznie, bo to co widzi jest najgorszym co mógł zobaczyć.  Jego ukochana leży na podłodze w morzu krwi, która wypłynęła z jej podciętych żył. Szybko do niej podbiega, upadając na kolana. Bada jej puls, mając nadzieję, że nie jest za późno. Łudzi się, że zdążył, że ją uratuje. Prawda okazuje się jednak bolesna. Spóźnił się...a ona nie żyje. Już nigdy z nią nie porozmawia.
Zawsze budzi się zlany potem, mimowolnie przypominając sobie co było dalej. Mimo, że pamięta to jak przez mgłę. Nie pamięta kiedy wezwał policję, ale pamięta światła radiowozów; nie wie kiedy zadzwonił po przyjaciela, ale pamięta że przy nim był; nie pamięta jak trafił do łóżka, ale pamięta, że nie mógł zasnąć, przytłoczony wydarzeniami. I pamięta też doskonale moment, gdy czytał jej pożegnalny list. I mimo, że napisała mu, że to przez nią, że była zbyt słaba by poradzić sobie ze śmiercią rodziców, którzy zginęli z rąk włamywaczy, że nie może się obwiniać i ma żyć dalej, on czuje się winny. I zawsze będzie tak się czuć. Pamięta też, że niedługo potem postanawia wyjechać do Francji, do miasta, w którym się urodził. Zostawia kadrę, rodziców, przyjaciół. Mimo, że wie, że jest stracony. Że gdziekolwiek by się nie udał, wyrzuty sumienia i tak go dogonią i nigdy się ich nie pozbędzie.
I dziś, gdy minęło kilka lat, wciąż jest pewien, że jego dusza nie zazna spokoju. Przeklęty spadek.
                                                               ~*~
Chyba nie mam nic do dodania.

sobota, 23 lipca 2016

Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały.





Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą
Mam parasol, który chroni mnie przed nocą

Siedział późnym wieczorem na balkonie i patrzył w gwiazdy. Myślał o tym, co w ostatnim czasie wydarzyło się w jego sportowym życiu. Co czuł? Smutek, żal i rozczarowanie. Przecież robił wszystko, by zdobyć uznanie w oczach trenera. A co dostał w zamian? Nic. Nie pojedzie do Rio, nie będzie razem z kolegami walczyć o najwyższe cele. O medal Igrzysk Olimpijskich.

Oddycham głęboko, stawiam piedestały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Starał się. Myślał, że będzie dobrze, że dostanie szansę w zamian za to, jak przyczynił się do tego, by drużyna uzyskała kwalifikację do Igrzysk. Niestety, odpadł. W najgorszym możliwym momencie, w końcu nie był już młodzieniaszkiem. Tegoroczne Igrzyska w Rio były najprawdopodobniej ostatnimi, w których mógłby wziąć udział. Na kolejne, które odbędą się za cztery lata, nikt go już zapewne nie powoła. Nadejdą inni, młodsi i zdolniejsi zawodnicy, który z powodzeniem go zastąpią.

Mieszkam w wysokiej wieży, ona mnie obroni
Nie walczę już z nikim, nie walczę już o nic

Decyzja trenera wydawała mu się mocno krzywdząca, ale przecież nie mógł nic zrobić. Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że mógł wybrać się na wakacje. Odpocząć od całego tego zgiełku i w spokoju przetrawić ostatnie wydarzenia.  A potem, po powrocie, rzucić się w wir pracy i zająć trenowaniem do sezonu ligowego.

Palą się na stosie moje ideały
Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

Nie uważał, że rywalizację z innymi środkowymi przegrał sportowo, chociaż usilnie próbował to sobie wmówić. Chciał znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie tego, dlaczego został odrzucony. Starał się przecież jak mógł, robił wszystko co w jego mocy, by grać jak najlepiej i pomagać drużynie. Wydawało mu się, że jest całkiem niezły, że jego wyniki są zadowalające. A jednak przegrał z kontuzjowanym kolegą, który stracił praktycznie cały sezon na leczeniu. Czuł się niedoceniony i potraktowany niesprawiedliwie. Miał do tego prawo. Przynajmniej teraz, kiedy cała ta sprawa była jeszcze świeża.
Nie chciał jednak krytykować swoich kolegów. Wierzył, że sobie poradzą i mocno trzymał za nich kciuki. Trzeba było tylko przełknąć gorycz porażki. Wiedział, że mu się to uda, potrzebował tylko czasu. A potem powinno być już tylko lepiej.

Stawiam świat na głowie do góry nogami
Na odwrót i wspak bawię się słowami
Na białym czarnym kreślę jakieś plamy

Nie zamierzał jednak kończyć kariery reprezentacyjnej, ani obrażać się na trenera czy kolegów. Wierzył w swoje dalsze występy w Reprezentacji i nie zamierzał się poddać. Wręcz przeciwnie, zamierzał zrobić wszystko, by zaliczyć udany sezon ligowy i ponownie otrzymać powołanie do kadry. W końcu w przyszłym roku drużynę czekały Mistrzostwa Europy. I on zamierzał wziąć w nich udział.

Jutro będę duży, dzisiaj jestem mały

~.~
Nietrudno się domyślić, o kim jest ta siatura. Zostawiam ją do oceny, wraz z jedną z moich ulubionych piosenek, która ostatnio wszędzie mi towarzyszy. Mam nadzieję, że się spodoba.

piątek, 8 kwietnia 2016

Tęsknię. Choć przyznać nie umiem głośno, bo to podobno niemęskie.



Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, choć przyjaciel to zbyt mało. Byliśmy jak bracia. Razem spędzaliśmy czas i mogliśmy na siebie liczyć w każdej sytuacji. Więc czemu to się skończyło? Nie mam pojęcia. Spieprzyliśmy to, obaj jesteśmy winni. Zajęliśmy się swoimi karierami, swoimi prywatnymi życiami, zapominając przy tym o sobie. Skończyły się wspólne wyjścia, rozmowy, czy zwykłe milczenie w swojej obecności. Zapodziało się wsparcie, zagubiło się zrozumienie. Każdy kolejny dzień coraz bardziej nas od siebie oddalał, a my przegapiliśmy moment, kiedy mogliśmy wszystko naprawić.
Czy żałuję? Owszem. Bo mógłbym mieć milion przyjaciół, jeszcze więcej znajomych, ale z żadnym z nich nie będę miał takiej więzi, jaką miałem z Tobą. I mimo, że cholernie chciałbym to zmienić, chciałbym wrócić do tego co było, wiem, że nie ma na to szans, bo chyba już nie potrafimy ze sobą rozmawiać. Bo przecież każda kolejna próba porozumienia kończyła się fiaskiem. Bo okazywało się, że innym mówiliśmy więcej, niż powinniśmy byli sobie. Innym opowiadaliśmy o swoich problemach, z innymi dzieliliśmy się rozterkami, a także radościami. Nić porozumienia, która wisiała na cieniutkim włosku zerwała się bezpowrotnie.
Dopiero teraz to widzę. Dopiero zauważam jak bardzo się minęliśmy, jak bardzo przestaliśmy być przyjaciółmi, a staliśmy się dla siebie kompletnie obcymi osobami. I choć nadal chciałbym to zmienić, nie potrafię. Odpuszczam, choć wiem, że nie powinienem. Bo żałuję już teraz, a żal wzmaga się z każdym dniem. Ale znasz mnie, wiesz że zawsze ciężko było mi przyznać się do błędu. Wolę uciekać, zmieniając co sezon klub i miejsce zamieszkania. Bo przecież tak jest łatwiej. Łatwiej udawać, że nic się nie stało, że nas to nie ruszyło.
Chciałbym wiedzieć, kiedy to wszystko się zaczęło, a potem cofnąć się w czasie do tego momentu i na to nie pozwolić. Ale nie mogę, co boli mnie najbardziej. Bo może gdybyśmy wcześniej zawalczyli o to, co było między nami, dziś wszystko wyglądałoby inaczej. Ale nie ma co gdybać, stało się i już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Już zawsze pozostaniemy na pseudokoleżeńskiej stopie, udając że to była nasza wspólna decyzja, nasz wybór. Mimo, że obaj wiemy, że wcale tak nie było.
Wiesz, ciężko udawać, że nic nas nigdy nie łączyło. Ale co innego nam pozostało? No właśnie. To, co kiedyś było dla nas w życiu najważniejsze, sprowadziło się do lakonicznych życzeń na święta czy urodziny, do krótkiego cześć, rzuconego w biegu, gdy przypadkiem się spotkamy.
Chciałbym umieć powiedzieć Ci to w oczy. Od tak po prostu porozmawiać jak kiedyś i powiedzieć jak mnie to boli. Ale nie umiem, to kolejna moja wada. Sam przecież wiesz, bo nadal uważam, że znasz mnie jak nikt inny.
I chciałbym mieć nadzieję, że kiedyś to wszystko się zmieni. Że zdarzy się coś, co na nowo nas połączy. Jakiś nagły impuls, który sprawi, że będziemy w stanie mieć taką relację jak kiedyś. Ale wiem, że nie powinienem się oszukiwać, bo cokolwiek by się nie wydarzyło, obaj jesteśmy zbyt dumni, by spróbować na nowo zbudować to, co zburzyło się z tak wielkim hukiem. Żałuję, że nasze drogi się rozeszły.
I chciałbym, żebyś wiedział, że nadal zajmujesz szczególne miejsce w moim sercu, bo wspomnienia pozostaną we mnie na zawsze. A Ty, mimo tego co się wydarzyło, już do końca życia będziesz dla mnie jak brat, którego zawsze tak bardzo chciałem mieć.

                                                                  ~.~
Nietrudno domyślić się kto jest bohaterem, prawda? Ale to tylko odniesienie, bo w tej siaturze liczą się emocje. Bo sama tego doświadczam, na dwóch frontach.
Jednak nie udało mi się napisać szczęśliwego zakończenia. Może następnym razem.
Dziękuję Wam, że wciąż tu jesteście.

piątek, 4 marca 2016

Czemu Cię nie ma na odległość ręki?



http://cs424422.vk.me/v424422840/8a9e/7Jz8Fah8HNM.jpg
        
      
         Świat wydawał się coraz zimniejszym miejscem. Chociaż może zamarzała tylko jego dusza? Nikt nie wiedział jak jest naprawdę, nikt nie próbował zrozumieć. Bo prawda była taka, że świetnie zachowywał pozory.
          Przechadzał się wieczorem po zaśnieżonym parku. Stawiał delikatne, drobne kroki, by nie poślizgnąć się na oblodzonym chodniku. Rejestrował otoczenie swoimi ciemnymi oczami, co chwilę naciągając czapkę na uszy. Było zimno, to fakt, ale nie chciał wracać do domu, gdzie nikt na niego nie czekał. Czy to była jego wina? Ciężko stwierdzić. Był przecież tylko człowiekiem, który od dziecka marzył, by zostać profesjonalnym siatkarzem.
          Mama zawsze mówiła mu, żeby w swym życiu nie skupiał się tylko na swojej pasji, że to przecież kiedyś przeminie, a on spędzi resztę swoich dni w samotności. Nie słuchał, bo wydawało mu się, że lepiej wie, jak pokierować swoim życiem. Uważał, że miłość przyjdzie sama, nie ma sensu za nią gonić. Miało to trochę sensu, ale kiedy czas upływał coraz szybciej i szybciej zaczynał w to wątpić. Wiele razy słyszał pytanie, czy jest szczęśliwy, czy nikogo mu nie brakuje. Zawsze odpowiadał, że jest zadowolony z tego co ma, ale im był starszy, tym bardziej rozumiał, że mówi to trochę na wyrost. Aż w końcu spotkał Ją. Dziewczynę  może dla innych zwyczajną, ale dla niego najpiękniejszą na całym świecie. I stracił dla niej głowę, dosłownie w jednej chwili. Zaczął się o Nią starać, zapraszał Ją na randki, kupował kwiaty, gotował tylko dla Niej. Przyniosło to efekt, niedługo potem zostali parą. Czas mijał, oni kochali się coraz bardziej. Doszło do zaręczyn, później do ślubu. Sielanka, prawda?
           Niestety, po kilku latach zaczęli się oddalać. Tak po prostu, bez powodu. Bo przecież nie było im razem po drodze, miłość się wypaliła.  Ona zwątpiła, on również, a dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Rozstanie, Jej wyprowadzka, rozwód bez orzekania o winie i rozejście się w dwie różne strony. Wiedział, że nie tak miało to wszystko wyglądać, ale nie mógł przecież nic zmienić, nie mógł zmusić siebie i Jej do miłości.
          Minął czas, zmienił klub i miejsce zamieszkania, łudząc się, że zapomni o wszystkim. Ale przecież wspomnienia mają to do siebie, że zawsze nas dopadną, że nie da się od nich uciec, nieważne jak bardzo się próbuje.
          W każdej dziewczynie widział Ją.  Docierało do niego, że źle postąpił, że powinien był o Nią walczyć tak, jak walczył o każdą piłkę na boisku. Chciał to naprawić, więc dowiedział się od Jej matki gdzie teraz mieszka. I pojechał tam, pełen nadziei na to, że wszystko jeszcze może być tak jak kiedyś. Ale los nie odmówiłby sobie takiej okazji i znów z niego zadrwił.
          Była dużo piękniejsza niż wtedy, gdy się rozstali, aż promieniała. Nie wiedział z czego to wynika, dopóki nie zobaczył, że jest w stanie błogosławionym. Zabolało, bo czuł, że stracił swoją szansę, że spóźnił się tak, jak czasem spóźniał się do bloku. Miał rację, bo ona była już szczęśliwa z innym, za którego niedługo wychodziła za mąż. Odszedł z poczuciem porażki, zaciskając mocno wargi, by rozgoryczenie nie zawładnęło nim w pełni.
          I kiedy dziś przechadzał się po parku wiedział, że przegrał. Przegrał już w chwili, kiedy pozwolił Jej odejść. Szkoda tylko, że potrzebował tyle czasu, by to zrozumieć.
                                                           ~.~
I może ciągle piszę o tym samym, może to nie są wyżyny moich możliwości, może cokolwiek...Kto zgadnie bohatera?
Podziękowania dla lukrecji. Dobrze jest wiedzieć, że ktoś czeka na moją pisaninę. Mimo, że mogłaby być milion razy lepsza pod każdym względem.